Kupcy w Będzinie zagrodzeni: dyskryminacja czy porządki?

Takiego buntu wśród bułgarskich kupców nie było tu nigdy. Policja, straż miejska i ochrona w dni targowe przyjeżdża tu by przed kupcami chronić płotu. Ten stanął by odgrodzić część miejską od prywatnej. – Przyjechałem o piątej rano z pracownikami, musiałem im dniówki zapłacić, patrzę a tu jest ogrodzenie. Nie dano mi pracować – żali się Ilcho Ilchev, kupiec.
Dotąd handlowali tu na terenie prywatnym, a nie miejskim, na którym za stragan płacili trzy razy mniej. Teraz ze względu na ogrodzenie nie mają do swojej części targowiska dostępu. – Niech przyjdą jak normalni ludzie, pokażą tu masz miejsce. Stąd cię wyrzuciliśmy to teraz tu masz miejsce. Ale co to jest? Tu jest bezprawie – mówi Vardan Shahbazyan.
Bez przeszkód prowadzili tu interes od kilku lat. Teraz, jak mówią, komuś zaczęło to przeszkadzać. – Przed ogrodzeniem placu, którym zarządzam, jest wyznaczone miejsce dla kupców bułgarskich, chyba na zasadzie tymczasowego uspokojenia ich i dania im miejsca do handlowania – mówi zarządzający prywatną częścią targowiska Paweł Banasik
W końcu o wyjaśnienia przyszli spytać do urzędu. Wg zarządcy, płot stanął bo miasto w końcu chce uporządkować teren. A to, że do prywatnej części nie ma dojazdu, to nie problem magistratu, a właściciela. – Po prostu zapomniał o bardzo ważnym elemencie jak zapewnienie drogi koniecznej do swojego miejsca pracy. I to jest jego zmartwienie – mówi Emil Bystrowski, prezes firmy Interpromex, która administruje miejską częścią.
Ale nie tylko właściciela. Podobno kto chce może starać się o stanowisko na miejskim targowisku tyle, że spośród nich niewielu na to stać. Większość polskich kupców traktuje bułgarskich handlarzy jak niezdrową konkurencję. – Niech oni przyjdą na ten plac co my jesteśmy. Niech zapłacą rezerwację. Niech mają zezwolenia, niech podpisują umowy – zachęca Anna Wierzchowska, która handluje na miejskiej części targowiska.
W ostatnią sobotę wszyscy sprzedawcy z miejskiej części targowiska zaprotestowali. Za możliwość handlu nie zamierzają już płacić. – Nie jesteśmy traktowani równo, więc taka forma protestu jest jaka jest – mówią. Tu wszyscy mają wspólny interes – zarobić jak najwięcej. Wiec ramach “równego traktowania”, zamiast drogi dojazdowej do prywatnej części targowiska sprzedawcom zaproponowano handel w miejskiej, tej droższej.