Lekarze pomogli 102-latce, ale śląskie szpitale nadal walczą z zadłużeniem

Normalnie Jadwiga Bartosiewicz na zabieg usunięcia zaćmy w katowickiej klinice okulistycznej czekałaby przynajmniej do września przyszłego roku. Gdzie indziej wolne terminy są znacznie odleglejsze. Pani Jadwiga ma jednak 102 lata i wyjątkowo okres oczekiwania skrócono do tygodnia. – Gdyby taką pacjentkę ustawić w zwykłej kolejce oczekujących, to wtedy mogłaby już nie doczekać takiego momentu, kiedy będzie mogła znowu zobaczyć wszystkich dookoła – wyjaśnia dr hab. Ewa Mrukwa-Kominek, Szpital Specjalistyczny nr 5 w Katowicach. Bo dookoła już tak dobrze nie jest. – Mam syna, który ma czekać dwa lata też na tę operację – mówi Jadwiga Bartosiewicz.
Sama operacja jest praktycznie bezbolesna. Trwa około 20 minut. W tym czasie lekarze wymieniają soczewkę na sztuczną. Pacjent może opuścić szpital już po kilku godzinach od zabiegu. – Jeżeli zaćma dotknie jedno i drugie oko i nie zostanie zoperowana, to pacjent nie jest samodzielny – stwierdza dr hab. Dorota Wyględowska-Promieńska, Szpital Specjalistyczny nr 5 w Katowicach. Nad samodzielnością, tyle że szpitali dziś dyskutowali radni Sejmiku Śląskiego i ich dyrektorzy. Nie wszystkie bowiem potrafią uporać się z rosnącym zadłużeniem. – To jest Częstochowa, to jest Sosnowiec, to jest Bytom, to jest Jastrzębie, Bielsko Biała – wymienia Mariusz Kleszczewski, wicemarszałek województwa śląskiego.
Lekiem na całe zło ma być przekształcenie w spółki prawa handlowego. Zarządzałyby nimi prywatne firmy, ale leczyć miałyby w oparciu o kontrakt z NFZ. Dyrektorzy szpitali przekonują, że niewiele mogą zrobić, bo leczą ponad limit, miesiącami czekają aż dostaną za to zapłatę. – Nadwykonania, które robią nasze jednostki szpitalne to jest zazwyczaj między 200 a 300 milionów zł dodatkowo w stosunku do tego planu, który po prostu utrzymujemy – informuje Zygmunt Klosa, dyrektor śląskiego oddziału NFZ
Z wyliczeń NFZ wynika, że aby śląskie szpitale i przychodnie publiczne funkcjonowały na właściwym poziomie potrzeba dołożyć do nich przynajmniej pięćset milionów złotych. Milionów, na które z budżetu państwa nie ma co liczyć. – Jeżeli kogoś stać, to sobie prywatnie pozwoli na operację, a inni czekają cierpliwie, a inni w ogóle nie doczekają, bo zdążą zejść z tego świata – uważa Helena Gaweł, pacjentka z Tychów.
Dostrzec problem zadłużonych szpitali to jedno, rozwiązać go to już inna sprawa. Tu potrzeba bardzo precyzyjnych ruchów. Ruchów, na które czekają miliony pacjentów.