Leniwi radni?

O to, by koleżeńska lista nieobecnych była znacznie krótsza za pomocą internetowego dzienniczka radnego zaczął walczyć Daniel Miklasinski. – Obowiązuje pewien porządek. Porządek musi być na oddziale, u mnie na bloku operacyjnym, kogoś nie ma, ktoś wyszedł, ktoś przyszedł – mówi Daniel Miklasiński.
Na szczęście sala sesyjna od tej operacyjnej różni się tym, że nieobecność członka zespołu nikogo nie zbije, ale i tak wiele może wiele zepsuć. – Zdarzało się, że komisje nie mogły obradować, ponieważ czekano aż się zbierze kworum, nie raz te 15-20 minut radni się schodzili, a byli zaproszeni goście – mówi Miklasiński.
Schodzili i nadal schodzą często po… czasie. Ale teraz muszą to odnotować, tak jak radny Winiarski, który dziś na komisję edukacji wpadł nieco spóźniony. – Mam usprawiedliwienie, zatrzymała mnie pracownica biura rady miejskiej – mówi Karol Winarski.
Po takim wyjaśnieniu w szczegóły niezręcznie wnikać. Znacznie łatwiej skrytykować pomysł przewodniczącego na przywołanie do pionu radnych. – Radni to nie są uczniacy, których trzeba dyscyplinować. My wiemy jakie jest nasze zadanie, rozliczają nas wyborcy – stwierdza Maciej Adamiec.
Tak jak za każdą nieobecność na komisji rozlicza, a właściwie uszczupla się ich diety. Dlatego często zdarza się, że chcąc być i nie być jednocześnie, radni stosują przebiegłe wybiegi. – Ta obecność to jest od początku do końca, a nie przyjść, podpisać się i za 15 – 20 minut wyjść – mówi Miklasiński.
A ten kwadrans obecności zawsze ratował ich pieniądze. A jak zarabiają? – Tak po ludzku. Maksymalna kwota jaką może dostać w formie zryczałtowanej diety radny wynosi 2650 zł – stwierdza Grzegorz Dąbrowski.
Jest to wynagrodzenie za ciężką, owszem, czasem nużącą i wymagającą robienia wielu rzeczy na raz pracę. A teraz za sprawą Miklasińskiego także łatwą do zweryfikowania przez wyborców. Którzy niechęć radnych do wykonywania ich obowiązków powinni pamiętać