Kategorie

Mariusz Czerkawski: Chcą Ci od razu przytrzeć nosa

Marek Jaromin: Jak się zaczęła pana przygoda z hokejem? Dlaczego hokej, a nie piłka nożna? Przecież grał Pan z Radosławem Gilewiczem, Bartoszem Karwanem…

Mariusz Czerkawski: Wydaje mi się, że to musi być gdzieś zakorzenione. Oczywiście nie miałem tradycji hokejowych, ale od momentu jak poszedłem z tatą pierwszy raz na lodowisko i na mecz hokejowy to tak bardzo mi się spodobało… ta dyscyplina, ta szybkość, te emocje, strzały na bramkę, “kiwki”, jazda na łyżwach, gra ciałem. Jest tyle elementów, które muszą być powiązane ze sobą… trzeba mieć spore umiejętności żeby zostać hokeistą, bo “grać” w piłkę potrafi każdy- przynajmniej tak się wydaje, a jednak na łyżwach plus do tego kij hokejowy to nie jest tak łatwo. Dlatego bardzo mi się to spodobało. Oczywiście uprawiałem też inne dyscypliny. Grałem często w piłkę- chciałem być Bońkiem, na prawdę różne rzeczy przychodziły mi do głowy. Jednak ten hokej pozostał najważniejszą dyscypliną w moim życiu i w wieku 11-12 lat podjąłem decyzję, że to będzie to.

Hokejowy wzór- kim mały Mariusz Czerkawski chciał być, gdy stanie się dorosłym hokeistą?

Najsłynniejszy wydaje się jest Wayne Gretzky, ale wcześniej miałem podwórkowych idoli tak jak Henryk Gruth. Było sporo zawodników, którzy zawsze bardzo dobrze grali w hokeja, ale jednak najbardziej podobała mi się ta technika Henryka Grutha. On był obrońcą więc nie był tak szybki jak napastnicy, ale pamiętam, że jego talent obserwowałem. Oczywiście 4-krotny olimpijczyk, grał w Tychach.

Ciąg dalszy artykułu poniżej

Hokej to także agresja… Pan w wielu bojkach nie uczestniczył, jednak kilka się zdarzyło. Mógłby Pan o tym opowiedzieć.

Kilka było i dobrze, że tylko kilka. Z drugiej strony to jest tak, że po pierwsze każdy ma jakiś swój styl, a po drugie ci od takiej czarnej roboty są przydatni drużynie i warto ich mieć. Zawsze jest takie ryzyko kiedy się uczestnicy w bójce, iż można na przykład sobie wybić kciuk, złamać palec, dostać jakiś poważny cios, także jest się wyeliminowanym na kilka spotkań, a drużyna Ciebie potrzebuje. Także zdarzyło się kilka bójek, przede wszystkim na początku jak startowałem w NHL w 1994 i 1995 roku. Zawodnicy chcą pokazać od razu, że nie jest tak, że tutaj przyjedziesz- będziesz zabierał im pracę i będziesz kiwał czy strzelał bramki- tylko chcą ci od razu przytrzeć nosa. Z tym się trzeba liczyć, także jeśli się człowiek nie podda, przejdzie przez to, to wtedy jest szansa, że zawodnicy nabiorą do ciebie respektu.

Mowa o początkach w NHL. 9 kwietnia debiut, 13 kwietnia urodziny i pierwsza bramka w NHL. Kwiecień to dobry miesiąc Pana?

Tak, rzeczywiście przypomniał Pan teraz parę ciekawych dat. 9 kwietnia debiut w NHL w 1994 roku- dlatego tak późno, bo wcześniej grałem w Szwecji, gdzie po play-off’ach pojechałem na drugi dzień do USA i debiutowałem z Boston Briuns, także to niezapomniana data jak dla mnie. Oczywiście 13 kwietnia moja pierwsza strzelona bramka w tej najlepszej lidze na świecie, także kwiecień kojarzy mi się dosyć przyjemnie.

Wybrany został Pan w drafcie w 1991 roku. Skąd decyzja o grze w Szwecji?

Powiem szczerze, że to było tak, że Szwecja była wcześniej „zaklepana”, ale zaobserwowany zostałem przez drużynę skautów z NHL jeszcze wcześniej, to było na Mistrzostwach Europy juniorów. One również były w Szwecji i tam bardzo dobrze poszły mi te mistrzostwa. Byłem 3 co do skuteczności. Miałem taki mecz z Niemcami gdzie na 7 bramek zdobyłem 6 i chyba to pomogło mi wskoczyć na tą listę i to otworzyło oczy skautom. Oni postanowili, że będą mnie draftować w czerwcu. W tzw. między czasie przyszła propozycja ze Szwecji i po sezonie polskim, luty, marzec pojechałem tam na testy. Spodobałem sięi podpisałem kontrakt. Także od marca do czerwca było trochę czasu, a to też nie jest tak, że jak jesteś draftowany to automatycznie jedziesz na obóz i jesteś w drużynie. Trzeba dostać zaproszenie na takie zgrupowanie. Ja takie dostałem po roku grania w Szwecji i pojechałem na to zgrupowanie. Spodobałem się i miałem propozycje żeby zostać, ale wtedy były inne czasy. Teraz łatwiej jest zrezygnować z kontraktu, dogadują się kluby, jakieś odstępne. Wtedy można było mieć problemy. Klub nie chciał mnie puścić i mogłem wyjechać na własne ryzyko, ale nie chciałem i trochę jeszcze szlifowałem tę grę w Szwecji.

Jakie wydarzenie z Pana kariery wspomina Pan najlepiej? Olimpiada w Albertville, Mecz Gwiazd w NHL?

Trudno tak jednoznacznie powiedzieć. Oczywiście Olimpiada to było niesamowite przeżycie. Zawsze jest przyjemnie jak się reprezentuje kraj i jesteś na Olimpiadzie- na tym wielkim święcie sportu. To ma swoje niesamowite miejsce w moim życiu. A Mecz Gwiazd to personalne, osobiste jakieś ambicje i to żeby się tam znaleźć. Jestem z tego bardzo dumny i też jako pierwszemu Polakowi udało mi się zagrać w tym Meczu Gwiazd w 2000 roku w Toronto. Jest naprawdę ciężko to porównać bo dwie imprezy były niesamowite.

Właśnie na pewno zapisał Pan się w historii. Asysta przy bramce Satana.

Tak zapisałem się w historii, szkoda, że nic nie wpadło, bo w 1 tercji miałem 3 szanse na strzelenie bramki, niestety nie udało się, ale przynajmniej zaliczyłem asystę.

Wpadało za to w konkursach celności. To jest totalna zabawa, czy hokeiści chcą coś pokazać?

Każdy chce pokazać się z jak najlepszej strony. Piątek to raczej media, kibice, spotkania. Sobota to poranny trening i konkursy, a niedziela to główny spektakl- czyli mecz. Na konkursach dosyć dobrze mi poszło. Karne strzelałem, strzelałem w strzelaniu do celu i 4 na 7 trafionych, aczkolwiek miałem 4 na 4 w swojej drużynie- bo to też nie jest przypadek do czego jesteś zakwalifikowany. Wcześniej jest ten pokaz sztuczek- a kibice to uwielbiają. Robi to każda drużyna dla swoich kibiców w danym miejscu. I w tych różnych konkurencjach ci najlepsi jeśli się łapią do meczu gwiazd są wypuszczani w tych konkurencjach, a ja byłem najlepszy w tej konkurencji strzelanie do celu i do 4 rogów w bramce. Niestety potrzebowałem 7 trafień w meczu gwiazd- w tym oficjalnym- a tylko 4 potrzebowałem w Nowym Yorku. Może jakaś delikatna trema, presja, ponad 160 kamer z różnych telewizji.

Jakie ma Pan plany pozasportowe?

Troszeczkę zwiększona intensywność spotkań z rodziną, z przyjaciółmi. Wyjechałem z kraju 17 lat temu, ale zawsze starałem się przyjeżdżać jak najczęściej- teraz mam to na codzień i to mnie cieszy.

 
Pana ostatni oficjalny mecz- nie mogło być innego wyjścia- jak mecz w barwach GKSu Tychy.

Wiele o ty myślałem i miałem nadzieję, że uda się pomyślnie. Fajnie, że remont skończony, że mamy nowe lodowisko, że kibice są pełni entuzjazmu. GKS Tychy wygrał Puchar Polski, mamy naprawdę świetną drużynę i cieszę się, że mogę się zaprezentować przed tyską publicznością w oficjalnym meczu. Na pewno ma to spore znaczenie, jest to ostatni mecz w sezonie regularnym na własnym lodowisku. Na szczęście trochę dla mnie nie będzie to najważniejszy mecz GKS-u Tychy jeśli chodzi o punkty i o to co się może wydarzyć w tabeli. Ja niestety nie jestem przygotowany, bo tak naprawdę w ogóle nie trenowałem na lodzie. Mam nadzieję, że chociaż na tych umiejętnościach, które kiedyś tam zdobyłem wypadnę w miarę ok, ale bardziej ważna jest ta symbolika, to że zakończę swoją karierę jak zawodnik GKS Tychy w oficjalnym meczu.

Chyba nawet Mariusz Czerkawski bez formy na tle zawodników GKS Tychy będzie wzmocnieniem?

Mam nadzieję, że ich nie osłabię, że na pewno wzmocnię. Mam nadzieję, że też wzmocnię duchowo i energią i jakimś przemówieniem w szatni, które zmobilizuje chłopaków i będą walczyć żeby wygrać i żebym odszedł po zwycięskim meczu. Jak przegramy to na pewno coś wymyślę w rodzaju, że wynik nie był najważniejszy.

A nie było pomysłu żeby dograć ten sezon. Byłem świadkiem rozmowy z dyrektorem Pawlikiem. Dyrektor mówił: Mario przychodzisz na play-offy. Nie chodził taki pomysł po głowie?

Ja naprawdę nie chciałbym skrzywdzić drużyny. Bo jak chcę coś robić to chcę to robić jak najlepiej. To są niesamowite wyrzeczenia, poświęcenia i codzienna harówa. I to nie chodzi o to, że mi się nie chce, po prostu organizm już nie daje rady. Ja 20 lat grałem zawodowo. 3 lata w Tychach, 13 lat w NHL, przez następne parę lat w Szwecji, Szwajcarii. Na prawdę to był powód dlaczego skończyłem grać, nie dlatego, że mi się znudziło. Ja kocham dalej ten sport i chciałbym być na topie przez całe życie i grać przez następne 20 lat, tylko się nie da.

Gdyby tak spojrzeć obiektywnym okiem, GKS Tychy ma szanse na wygraną w tym sezonie?

Na pewno, spójrzmy na to co się wydarzyło w Pucharze Polski. W pięknym stylu, bardzo mądrze zagrali taktycznie, niesamowita psychika w rzutach karnych, także na tym polega dobry zespół. Nie ocenia się go jak zaczyna, a jak kończy. Ja absolutnie wierzę w tyski GKS, który na pewno jeżeli uda im się wszystko poukładać z kontuzjami, wyleczyć paru zawodników, jeszcze przygotować przed play-offami. Mają wielkie szanse- tak jak do tej pory, przez ostatnie parę lat- non stop byli w finale. Ta passa na pewno musi się kiedyś skończyć. Oczywiście nikt nie chce żeby się skończyła i każdy by chciał, przynajmniej z tyskich fanów, żeby to trwało wiecznie, ale ja absolutnie wierzę, że Tychy będą walczyć w play-off’ach i mają jakieś szanse.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button