Miały być gigantyczne zbiory. Grzybiarze z Kalet bez grzybów…
Ryszard Wiaderek zbiera grzyby od kilkudziesięciu lat. Dziś, w ciągu trzech godzin, zebrał… trzy sztuki. Zazwyczaj zbiera również trzy. Tyle, że kosze. Przyznaje, że to najgorszy rok w jego grzybiarskiej karierze. – To nie jest rok na grzyby. Takiego roku to ja nie pamiętam, a żyję już ponad 50 – mówi Ryszard Wiaderek, grzybiarz.
Zatwardziali w lesie spędzili kilka godzin. Natomiast ci skuszeni łatwymi zbiorami, wsiedli w kajaki i zaczęli grzyby łowić – nie w barszczu, a w jeziorze. Zadanie było o wiele prostsze. W pięć minut, trzeba było jak najszybciej złowić piętnaście grzybów. Metody były różne, jedni pomagali sobie wiosłem, a inni… rękami.
“Morscy” grzybiarze musieli radzić sobie z wiatrem, a ci leśni – z brakiem grzybów. Ci drudzy postanowili wykorzystać ten czas na gruntowną edukację u podstaw.
W tym roku w lasach w okolicach Kalet grzybów jest jak na lekarstwo. Jednak wkrótce, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ma się to zmienić. Wystarczy kilka deszczowych dni, a do lasów znów zaczną przybywać pielgrzymki, które łakną grzybów, jak kania dżdżu. – Pociągi zaczynają tutaj przyjeżdżać z mieszkańcami ze Śląska. Wszystkie parkingi, dukty leśne są obstawione samochodami – mówi Klaudiusz Kandzia, burmistrz Kalet.
W niedzielę bardziej niż lasy, oblegana była przystań kajakowa. Mimo że łowienie, to nie zbieranie, miłośnicy grzybów zgodnie przyznają, że lepszy rydz niż nic.