Monte Cassino w Bobrku

Na polu bitwy nie ma przebacz. Kula może nadlecieć z każdej strony. A każdy z młodych żołnierzy modlił się, żeby była jedna, bo wystarczy jedna. Dostaniesz giniesz. No chyba, że wcześniej na polu walki znajdzie Cię medyk. On już wie, jak skutecznie opatrzyć ranę. – Wystawia do mnie najlepiej nóżkę, podeszwą w drugą stronę, żeby nie śmierdziało i go oklejam – wyjaśnia Kuba Kosmala, medyk. Jak już oklei zabawa zaczyna się na nowo. Ale takie ratowanie życia taśmą przysługuje tylko dwa razy. Potem w oczy zagląda śmierć. – Dostałem w głowę, nie było się za czym schować niestety – relacjonuje Sławek Kiełtyka, który ”poległ w walce”.
Małe plastikowe kulki, wystrzeliwane z napędzanych elektrycznym silnikiem karabinów potrafią lecieć z prędkością nawet 100 metrów na sekundę. I nie oszczędzają nikogo. – Na skórze jakieś małe siniaki, małe zadrapania mogą powstać, ale nic bardziej poważnego – opowiada Mateusz Balcer, uczestnik bitwy. Ale tu nikt nie boi się siniaków, czy zadrapań. Drużyna aliantów cel ma jeden: zdobyć klasztor na Monte Cassino. Drużyna Niemców klasztoru broni za wszelką cenę. – Właśnie nas tu podchodzą od dołu grupa Polaków, dość twardo próbują nas zaatakować – relacjonuje Tomasz Bocian, członek drużyny Niemców.
Bronic się przed takim atakiem można wykorzystując wszystkie dostępne siły i wszystkie dostępne środki. Koniec końców ważne jest by dobrze się bawić, ale i by uczcić tych, którzy ponad pół wieku temu w podobnych walkach tracili życie. – Staramy się tu odtworzyć wydarzenia, które działy się tu w maju 1944 roku pod Monte Cassino – wyjaśnia Oskar Klimczak, organizator imprezy.
Wtedy oblężenie trwało kilka miesięcy. To zabrało kilka godzin. Wynik? Wszyscy uczestnicy zabawy zapewniali, że nie wynik był tu najważniejszy, ale to, że za rok przyjadą ponownie by pokazać, że pamiętają.