Region

Na ratunek sercu

Wacław Kuzawiński choruje na serce i jest przekonany, że w krytycznym momencie będzie mógł liczyć tylko na siebie. – Jak człowiek sam się nie zabezpieczy w pierwszych momentach, to może być trudna sytuacja – stwierdza Kuzawiński.

Jednak Magda Tatarkiewicz jest przykładem, że tak wcale być nie musi. Kilka lat temu uratowała życie kobiecie, która uległa wypadkowi samochodowemu. – Dla wielu ludzi trudną sytuacją jest ta niemoc i niemożność udzielenia tej pomocy, z tego względu, że nikt nie wie co zrobić, a tak naprawdę niewiele potrzeba, by uratować komuś życie, a tą sytuacje będę pamiętała do końca swojego życia – mówi Tatarkiewicz.

Często wystarczy tylko defibrylator. Dlatego władze Rudy Śląskiej zakupiły ich 12 sztuk. Będą one dostępne w urzędach, centrum handlowym i instytucjach kulturalnych. Kika trafiło też w ręce strażników miejskich, bo najważniejsze, by defibrylator był blisko. – Wybraliśmy już samochody, które będą wyposażone w te defibrylatory. To są przede wszystkim radiowozy służby patrolowo-interwencyjnej, bo właśnie ci strażnicy i funkcjonariusze jako pierwsi zawsze docierają na miejsce konkretnego zdarzenia – przyznaje Andrzej Nowak, rzecznik prasowy Straży Miejskiej w Rudzie Śląskiej.

Obsługa defibrylatora jest dziecinnie prosta. – Powinien go użyć każdy, kto jest w tym przeszkolony. Oprócz tego zwykły “Kowalski” również może go użyć. Pytanie tylko, czy będzie chciał i czy nie będzie się obawiał – zastanawia się Janusz Łucja z Medycznego Centrum Szkoleniowego “Remex”.

Ciąg dalszy artykułu poniżej

A bać się nie ma czego. Należy tylko po kolei wykonywać polecenia, które wydaje nam urządzenie. – To jest tak, jakby się nam komputer zawiesił, wyłączamy go i wyłączamy – tak właśnie działa defibrylator – objaśnia prof. Andrzej Bochenek z Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach.

Defibrylator zwiększa szanse na przeżycie o 75 %. A statystyki są przerażające: niemal 98% przypadków zatrzymania akcji serca w miejscu publicznym kończy się śmiercią. Nic więc dziwnego, że kilkunastu takich urządzeń zazdroszczą Rudzie Śląskiej Katowice, bo w tym mieście jest ich zaledwie cztery. – Niestety często tak jest, że skarbnicy i prezydenci miast liczą pieniądze w sposób zbyt skąpy. Tutaj nie powinno być wątpliwości co do tego, że jest to pieniądz dobrze wydany – uważa Adam Warzecha, który jest radnym w Katowicach.

Jedno urządzenie kosztuje 6 tysięcy złotych, ale tak naprawdę może być bezcenne, jeśli dzięki niemu uda się uratować choć jedno ludzkie życie.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button