Na Śląsku walczono z głodem. To poważny problem, bo przepisy są brutalne

Przepisu na to, by dzisiejsze święto Światowego Dnia Walki z Głodem można było wymazać z kalendarza, nadal nie wymyślono. W Zabrzu walczono z nim dzisiaj tradycyjnymi metodami. – Płacić za wszystko trzeba i te pieniądze nam nie wystarczą – mówi Werner Pawlik. Tych, którym nie wystarcza jest niestety coraz więcej. Werner Pawlik utrzymuje się z renty. Przyznaje, że jest zmuszony korzystać z pomocy instytucji, które posiłki oferują za darmo. – Państwa Unii Europejskiej zdecydowały się już dawno, a w Polsce od 2004 roku realizujmy pomoc żywnościową dla najuboższej ludności – podkreśla Tomasz Żabiński, Agencja Rynku Rolnego w Katowicach.
Ta “pomoc” niestety często niesie za sobą niepożądane skutki. – Każda firma liczy pieniądze, jeśli taniej wychodzi utylizacja, to utylizują. Choć serce i rozum dyktuje coś innego, ale ekonomia jest brutalna – mówi Jan Szczęśniewski, Śląski Bank Żywności w Katowicach.
Brutalne są przede wszystkim przepisy, które mówią o tym, że jeśli firma chce oddać żywność za darmo musi zapłacić od tego podarku podatek VAT. Dlatego woli, by żywność wylądowała gdzie indziej. – Dzisiejsze święto ma na celu uświadomienie wszystkim, żeby tej żywności nie marnować, bo są ludzie, którzy ją potrzebują na całym świecie– zaznacza Katarzyna Dziuba, wiceprezydent Zabrza. W całym kraju rocznie marnuje się 9 milionów ton żywności, tymczasem ponad 2,5 miliona osób chodzi głodnych. Aż 70 procent spośród nas przyznaje, że wyrzuca jedzenie. – Mam psa, mam kota, także mam komu to dać. Wyrzucać się nie wyrzuca. Od dziecka nas uczono, że trzeba było podnieść, podmuchać, pocałować i zjeść, więc tak się uczy swoje następne pokolenia – oznajmia Danuta Wojtak.
Wiedzy jak pomagać głodnym nie potrafi przyswoić za to wielu dyrektorów szkół. Każda z ponad 2 tys. podstawówek i gimnazjów z regionu mogłaby przystąpić do programu Śląskiego Banku Żywności, dzięki któremu uczniowie z ubogich rodzin dostawaliby za darmo ciepły posiłek. Przystąpiło do niego raptem sto szkół. – Bardzo często bywa tak, że te dzieci nie jedzą śniadania w ogóle w domu i obiad jest dla nich dosłownie pierwszym posiłkiem, a dla niektórych po prostu jedynym posiłkiem przez cały dzień – informuje Aldona Młynek-Gaj, kierownik stołówki.
Rosół z makaronem, ziemniaczki, sznycelek z jajkiem. Taki zestaw w bytomskiej podstawówce to norma. Tu po paczki z Banku Żywności zdecydowano się sięgnąć. Sytuację w innych szkołach można jeszcze odwrócić. Bo w jej murach trudno jest zaspakajać głód wiedzy, gdy w brzuchu pustka.