Nie chcieli przyjąć jej do szpitala, mimo że pogotowie przywoziło ją kilkakrotnie

Jadwiga Grzymała ma 71 lat, cierpi na niewydolność nerek, ma problemy z sercem i wodę w płucach. W ciągu tygodnia do szpitala w Bytomiu pogotowie przywoziło ją kilkukrotnie. Pierwszy raz tydzień temu. Pani Jadwiga w domu straciła przytomność – dusiła się. – Bardzo ciężko oddychała, poza tym opuchła, przede wszystkim twarz i ręce – mówi Beata Gunia, sąsiadka.
Zanim przyjechali ratownicy pierwszej pomocy udzielała jej wnuczka i opiekujący się nią sąsiedzi. Karetka przywiozła ją do szpitala. Po pięciu godzinach na izbie przyjęć przyszedł lekarz. Po badaniach odesłał ją do domu.
Trzy dni później niemal ten sam scenariusz. – Przyjechało pogotowie i jak ją wzięli w kocu na łóżko to wyglądała choćby trzy dni przed śmiercią – stwierdza Joanna Bącol, sąsiadka. W takim stanie Jadwiga Grzymała znowu trafiła na izbę przyjęć. Znowu czekała kilka godzin. Znowu po badaniach wypisano ją do domu.
Z godziny na godzinę jej stan się jednak pogarszał. W nocy kolejny raz interweniowało pogotowie. – Lekarz stwierdził padaczkę, odruchy wymiotne, osłabienie i złe krążenie – oznajmia Jerzy Wiśniewski z Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. Czyli objawy podobne do tych sprzed kilku godzin, tyle że znacznie nasilone, zagrażające życiu pacjentki.
Tylko dzięki ostrej reakcji wnuczki pani Jadwigi lekarka zgodziła się na przyjęcie pacjentki na oddział.
Dziś w bytomskim szpitalu nie zgodzono się jednak na jakikolwiek komentarz w tej sprawie. Dyrektor placówki całą sytuację przedstawił dopiero w rozmowie telefonicznej, podczas której stwierdził, że rodzina za wszelka cenę poszukiwała jakiegoś miejsca, żeby pacjentkę umieścić, ale nie ze względu na stan zdrowia, bo jeżeli pacjentka jest wypisywana z jednego szpitala, to dlaczego ma znaleźć się w drugim.
To bzdury – odpowiadają krewni pacjentki. Powiedziałam pani doktor w izbie przyjęć, że babcia jest odwodniona, a ona stwierdziła, że co ja opowiadam, nie ma nic takiego i zapytała mnie, kto mi takich rzeczy naopowiadał, to ja jej mówię, że lekarz pogotowia – mówi Wioletta Bartocha, wnuczka Jadwigi Grzymały.
W tej sprawie najbardziej zadziwiające jest, że za każdym razem to samo mówili lekarze pogotowia a zupełnie co innego lekarze ze szpitala.