Obchody 70. rocznicy zrzucenia cichociemnych w Dębowcu

Nocą z 15 na 16 lutego 1941 roku pierwsi agenci polskiego rządu na emigracji zostali zrzuceni na pole w Dębowcu. – To jest bardzo wyjątkowy skok. Bo skoków cichociemnych w Polsce było wiele. Ale ten jest pierwszym, jaki w ogóle miał miejsce na kontynencie europejskim – podkreśla Paweł Moszner, były oficer GROM.
W operacji “Adolphus” wzięli udział trzej cichociemni. Kapitan Kostka, porucznik Żbik i bombardier Orkan. Dziś ich historię odtworzyła grupa spadochroniarzy sportowych z Katowic. Chociaż skoków na swoim koncie mają wiele, ten wcale do łatwych nie należał. I to nie tylko przez obciążenie historyczne. – Skakaliśmy setki razy z dużo wyższych wysokości. Jednak trzeba przyznać, że skoki z większej wysokości są znacznie prostsze niż to, co teraz mieliśmy do zrobienia – podkreśla Mariusz Prusek.
70 lat temu cichociemni planowo mieli być zrzuceni nie w Dębowcu, ale we Włoszczowej. Mimo kontuzji i zatrzymania jednego z nich przez Niemców, pierwsze skoki udowodniły, że takie operacje są w Europie możliwe i skuteczne. – Bez tego nie mogłaby istnieć Armia Krajowa. Właśnie bez pomocy rządu na Zachodzie oraz generała Sikorskiego – mówi Gustaw Cieślar ze Związku Kombatantów w Cieszynie. A także bez patriotycznego ducha oraz odwagi cichociemnych. Niektórzy mimo przeszkolenia nie doczekali się swojego zrzutu. – Ja, niestety, skoków z samolotu nie miałem. Jedynie dwa skoki z wieży spadochronowej. Wszystko dlatego, że już było koniec wojny – przyznaje Tadeusz Steller, cichociemny.
Większość z nich zginęła w Powstaniu Warszawskim. Spadkobiercami cichociemnych są żołnierze GROM-u. – Jest to coś bardzo ważnego, ponieważ jednostka nosi imię cichociemnych i kontynuuje ich chlubne tradycje z okresu II wojny światowej – mówi Paweł Moszner. Kontynuuje na frontach współczesnych wojen, z jedną różnicą – poza granicami kraju.