Ostatni polonez

Sto kilometrów na godzinę też było i samochód wcale się nie rozpadł, bo co by złośliwcy nie mówili, to polonez to kawał historii. Nie zawsze chlubnej, nie zawsze solidnej, ale dla wielu nie do przecenienia. – Nowe samochody, wiadomo, mają dużo elektroniki, dużo wygody, a człowiek się wychował na polonezie i ma po prostu sentyment dla prostoty – przyznaje sierż. Przemysław Jabłoński.
Ale co z tego, skoro policyjni notable w Warszawie nie znają sentymentów – zwłaszcza dla cudzej prostoty. Bez mrugnięcia okiem, bez cienia wdzięczności, z wyrachowaniem, spisali “poldka” na straty. – Ich naprawa i koszt utrzymania przekraczają ramy zdrowego rozsądku – wyjaśnia podinsp. Andrzej Gąska, KWP w Katowicach.
Zdrowego rozsądku! A jak żyłowali do nieprzytomności nie było rozsądku, jak ładowali ponad stan, jak kazali jechać w błocie. I tak przez trzydzieści lat służby. No dobra – może nie zawsze nienagannej.
Może i dlatego mechanicy mówią, że nie będą tęsknić. Ale przecież musiało być w polonezie coś dobrego… Nic? Niewdzięcznicy! I pomyśleć, że więcej szacunku dla poloneza mają ci, którzy poznali ciemną stronę jego natury. Przemysława Miśkiewicza esbecy w PRL-u polonezem wozili niemal co chwilę. Na przesłuchanie, do aresztu. Mimo to wybaczył… “Poldkowi”, bo esbekom nie. – Zakutego w kajdanki wieźli mnie polonezem. Dwóch zwalistych z tyłu i dwóch z przodu, czułem się tak trochę mało pewnie – wspomina Miśkiewicz, były opozycjonista. I teraz nie wiadomo, czy bardziej przez esbeków, czy poloneza.
Wiadomo za to, że takie wspomnienia niedługo będą bezcenne. Polonez kończy służbę. I pewnie wielu zawistników już teraz widziałoby go w “polonezim” piekle. Dla nich mamy złą informację. Duch “poldka” nie zginie. – Po odzyskaniu metali powstaną nowe pojazdy, niekoniecznie polonezy, bo już ich nie produkujemy. Taka jest reinkarnacja tysięcy samochodów tego typu – stwierdza Roman Zawada.
A nawet jakby się reinkarnacja nie udała. To Polonezie wiedz, żeś służył wiernie i odchodzisz w blasku chwały.