Pieszo przez Europę

Mariusz i Marek przeszli ponad pięć tysięcy kilometrów, by stanąć na krańcu Starego Kontynentu. Po pięciu miesiącach i dwudziestu dwóch dniach dotarli do Przylądka Finisterre. – Popłakaliśmy się. Pamiętam, że jak weszliśmy na koniec starej ziemi, to kupa ludzi nas pytała: co, gdzie, jak?, bo widzieli mapę, widzieli jak zaznaczamy – wspomina Marek Chorąży.
Jednak zanim tam dotarli, musieli pokonać drogę, która była dla nich nie mniej ważna. Podróż zaczęła się w Katowicach dokładnie 8 kwietnia i wiodła przez Czechy, Austrię, Szwajcarię, Liechtenstein, Włochy, Francję i Hiszpanię. Każde z tych miejsc pełne było przygód. Czasem nawet niebezpiecznych, takich jak w górach na Korsyce. – Straciliśmy kontakt ze sobą, już nie było żadnej cywilizacji, ani szlaku, tam Marek stracił wszystko. Organizowaliśmy później wszystko, a mnie helikopter ściągał z góry – opowiada Mariusz Kujawiński.
Jednak mimo to wiedzą, że było warto. – Życie uległo takiemu przewartościowaniu, że mało co jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi – uważa Marek Chorąży. Z podobnym odczuciem z pieszej pielgrzymki do San Giovanni Rotondo wrócił Jan Wyżgoł. Jak przyznaje, idąc łatwiej nabiera się dystansu do codziennych spraw. W takiej drodze potrzeba naprawdę niewiele. – Zero komercji. Najlepsza pielgrzymka była do Hiszpanii, jak szliśmy tylko we dwóch, swoją drogą. A później to już turystyka – mówi Mariusz Kujawiński.
Przed, którą właśnie wielu szuka ucieczki, uważa socjolog Bogdan Pliszka. – Można poznać po pierwsze więcej ludzi, po drugie ciekawszych, a po trzecie tak jak mówię są takie miejsca, gdzie pewnie biura podróży nie oferują.
Leżenie na plaży, albo wędrówki z plecakiem – co kto lubi. Ważne, żeby było co wspominać.