Poszukiwania zagubionego sztandaru w lelowskim lesie

Wyglądają jak pogromcy duchów, drużyna do zadań specjalnych. Przeczesują metr po metrze. – Najbardziej fascynujący jest moment, gdy faktycznie jest sygnał na wykrywce i określone jest z jakiego materiału jest zrobiony znaleziony przedmiot. Wtedy wyobraźnia zaczyna pracować – mówi Agnieszka Gembalska, eksplolerka.
Odkrywczego bakcyla połknął min. Dawid Rembecki ze Szczecina. – Zaraził mnie tym dziadek. Pewnego dnia jak kopał w ogródku znalazł niemiecki karabin maszynowy, co skłoniło go do kupna wykrywacza metali – mówi. Teraz wspólnie jeżdżą po kraju i szukają. Szuka też Zbigniew Stefanik. – To jest droga zabawa. Po pierwsze trzeba mieć samochód, który nadaje się do jazdy w terenie, a i paliwo do niego kosztuje nie mało. Po drugie potrzebny jest odpowiedni sprzęt, a po trzecie dysponować wolnym czasem – mówi.
Dziś 50 śmiałków kopało w lelowskim Lesie, by znaleźć wojskowy sztandar. – Przestrzegam przed dotykaniem jakichkolwiek znalezionych przedmiotów – mówi Jerzy Karolczyk, Lelowskie Towarzystwo Historyczno – Kulturalne. To co tutaj kryje ziemia może być niebezpieczne. – Może gdzieś się znaleźć niewypał, dlatego też wszyscy Ci uczestnicy poszukiwań są ubezpieczeni, wykupiliśmy dla nich polisę ubezpieczeniową – mówi Karolczyk.
W 1939 roku nikt nie ubezpieczał garstki Polaków, którzy w tym lesie stoczyli bój z Niemcami. Czwarty września doskonale pamięta Franciszek Gadnicki, miał wtedy 13 lat. – Gdzieś koło 4 rano pociągły tam wojska, tabory, artyleria no i zaczęła się bitwa, która trwała około 2 godzin – mówi.
Po jego zakończeniu żołnierze z Częstochowy zakopać mieli symbole swojej jednostki. Teraz próbuje się odkopać tę historie na nowo. W sytuacji, gdy coś się znajdzie nie można być jednak w stu procentach zadowolonym. – Wszystko niestety jest nielegalne w naszym kraju, więc nie można o tym otwarcie mówić – mówi Rembecki.
Kiedy odnaleziony zostanie pułkowy sztandar milczeć nikt nie zamierza. Póki co prawdę znają jedynie te drzewa – niemi świadkowie bitwy.