Prezydenckie spotkania z mieszkańcami w Dąbrowie Górniczej

W głowie polityka wielkiego formatu, mógł narodzić się tylko wielkoformatowy pomysł. Ale dla opozycji to 2 na 5 czyli 10 metrów kwadratowych prezydenckiej kampanii wyborczej na miejskich bilbordach za publiczne pieniądze. – Przez dwa lata mieszkańcy oglądali faktycznie to, co na nich powinno się znaleźć, czyli wydarzenia kulturalne i sportowe, jakie w mieście były. Natomiast dzisiaj mamy Pana prezydenta, który reklamuje się w okresie przedwyborczym – stwierdza Tomasz Pasek, radny Dąbrowy Górniczej.
Ale jeśli tak jest, to trudno prezydentowi odmówić przytomności, bo według posła Jacka Brzezinki, którego taka kampania aż do Warszawy zawiodła, nie ma skuteczniejszych narzędzi, by otworzyć wrota do serc wyborców. – Jest to jedno ze skuteczniejszych narzędzi do wykorzystania w kampanii wyborczej – zaznacza Brzezinka.
Kampanii, w której za publiczne pieniądze w Świętochłowicach prezydent wykwintną strawą zapycha elektorat, a w Mysłowicach, podobnie jak w Dąbrowie, prezydenci zadrukowują papier jedynie słusznym nazwiskiem, nie widząc w tym nic zdrożnego. – To jest dalsza polityka informacyjna miasta. Ja sobie wyobrażam, że opozycyjni radni najchętniej zamknęli by mnie w urzędzie, żebym nie wychodził – uważa Zbigniew Podraza, prezydent Dąbrowy Górniczej.
Ale z pewnością wyjdzie na swoje, bo kandydat prawicy, który nadal oficjalnie nie potwierdza startu w wyborach słono płacąc za powierzchnię w mieście wierzy, że to pomoże, by przejąć schedę po Podrazie. – Na spotkaniach które organizuje przychodzi od pół tysiąca do tysiąca i są to niekwestionowane rekordy w Dąbrowie Górniczej. Ja robię to na rzecz mieszkańców – stwierdza Krzysztof Stachowicz, radny wojewódzki.
Mieszkańców, którzy za swoje zostali poinformowani nie tylko o danych personalnych prezydenta, ale także o możliwości z nim spotkania. Ale takie bilbordy dają według politologa Tomasza Słupika tylko jedną odpowiedź, na pytanie o jakość życia publicznego. – Ludzie władzy ulegają pokusom szczególnie łatwo. W tym konkretnym przypadku pokusa utrzymania władzy okazała się silniejsza od zasady przestrzegania standardów. Władza deprawuje, władza absolutna, deprawuje absolutnie… – wyjaśnia.
Tyle że nawet odrobina deprawacji czasem zwyczajnie się opłaca. – Żeby kampania w mieście takim jak Bytom na przykład była zauważalna, to potrzeba co najmniej 20-30 bilbordów, czyli jest to wydatek rzędu kilkunastu do 20 tysięcy złotych. Miesięcznie… – podkreśla Brzezinka. Czyli mniej więcej tyle, ile wynosi pensja prezydenta, a z czegoś przecież trzeba jeszcze żyć…