Przedszkolna ciuciu-babka

Wycieczki rodziców do katowickiego Urzędu Miasta stają się powoli tradycją. – Ci ludzie, organy prowadzące zachowują się tak, jakby dzieci nie mieli. Nie wiedzą, co to jest jakieś macierzyństwo i opieka, jakakolwiek odpowiedzialność. Oni sobie nie wyobrażają, co nasze dzieciaki przeżywają – denerwuje się Aneta Pikulska, mama jednego z dzieci.
Przezywają też rodzice, którzy na wiążące decyzję dotyczące losu swoich pociech czekają od połowy sierpnia. – Odpowiedź miała być w czwartek, potem w piątek, potem miała być wczoraj. Wczoraj nie było, więc stwierdziliśmy, że jak była odpowiedź, że mamy przyprowadzić, to myśmy przyprowadzili – stwierdza Ewa Burczek, mama jednego z dzieci.
Tyle, że dziś rano dzieci musiały z przedszkola wymaszerować i to w trybie natychmiastowym. Nadal nie wiadomo, co będzie jutro. – Nikt nie dał mi wyraźnego polecenia, jakie to dzieci mają być. A w takiej sytuacji, jaka zaistniała, ja takiej decyzji nie podejmę – przyznaje Ewa Tecław-Majeran, dyrektor Przedszkola nr 78 w Katowicach.
Rodzice mają już dość dezorientacji. Zwłaszcza, że w przedszkolu jest 11 wolnych miejsc. – One są zapisane do przedszkola, ale nie ma decyzji, że one tam nie mogą być. Jest tylko telefoniczne polecenie pani Burek, że nie mogą tam zostać. I to jest wszystko – podkreśla Agata Zwolińska, mama jednego z dzieci.
Rodzice przedszkolaki zostawili z babciami, a sami spędzili dzień wędrując po korytarzach katowickiego Urzędu Miasta. Gdy w końcu urzędnicy znaleźli dla nich czas, nie mieli za wiele do powiedzenia.
Naczelnik wydziału edukacji był mocno zaskoczony informacją o zapisaniu dzieci do przedszkola ponad dwa tygodnie temu. – Jest to jakaś nowa sytuacja, jaką ja przedstawię moim przełożonym i odpowiedzialnej z tytułu kompetencji za sprawy oświaty pani prezydent Krystynie Siejna – tłumaczy Mieczysław Żyrek, naczelnik wydziału edukacji UM w Katowicach.
Tyle, że cztery dni temu, podczas obrad Komisji Edukacji, miejsca w tym przedszkolu proponowano innym 6-latkom. Dlatego niewiele brakuje do tego, żeby sprawa stanęła na ostrzu noża.
Pełnomocnik rodziców, Krzysztof Śnioszek nie ma wątpliwości, że pomoc mogą tylko kroki prawne, bo troska o dobro dzieci to ostatnie, o czym myślą urzędnicy. – Nie są traktowane jako żywe, wrażliwe istoty, tylko jako zabawki, klocki w tej grze, którą prowadzą władze samorządowe Katowic – podkreśla. Grze, której kiepsko wróży taki początek roku szkolnego.
– Taka eskapada, że to jednak nie tutaj – młodzi ludzie nie są w stanie tego zrozumieć, co się stało między dorosłymi. Podejrzewam, że wielu dorosłych wie, co się stało w tym momencie – uważa Maciej Osuch, społeczny rzecznik praw dziecka. Bo edukacja, zwłaszcza ta społeczna, rozpoczyna się przecież od najmłodszych lat. Aż strach pomyśleć, czego dzisiaj nauczyły się katowickie 6-latki.