Sekrety gliwickiego rynku

Na gliwickim rynku pojawili się dziś złaknieni historycznych wrażeń mieszkańcy miasta. – Cały czas się zastanawiałam, w jaki sposób się tu wkręcić, żeby zdjęcia zrobić. Bo to jest moje hobby i chciałam sobie zrobić taką dokumentację. No i nadarzyła się okazja, więc skorzystałam czym prędzej – mówi Halina Stec, mieszkanka Gliwic. Tym bardziej, że następna taka okazja może zdarzyć się ponownie za kilkaset lat.
Drążące ich pytania o przeszłość gliwiczanie zadać mogli tylko dziś. – Widziałem rozkopany rynek, obchodziłem go dookoła, żeby coś zobaczyć. Widziałem, że archeolodzy odkryli jakieś fragmenty murów, posadzki, ale nie potrafiłem tego określić – stwierdza Rudolf Badura, mieszkaniec Gliwic.
A określać jest co: średniowieczny bruk, pozostałości domostw, ceramika, nieznane dotąd wejście do ratusza oraz kilka innych tajemnic. – Tam była klatka, w której prawdopodobnie zamykano na widok publiczny niewierne żony – żartuje Arkadiusz Przybyłok, archeolog z Uniwersytetu Łódzkiego. I choć to hipoteza, budowlańcom jest jakoś dziwnie bliska, mimo że do końca nie sprawdzona, bo równie dobrze mogła to być miejska waga lub cokół pomnika, dla prowadzących wykopaliska może nabrać szczególnego znaczenia. – Śmialiśmy się, że mamy klatkę hańby, ale to jest po prostu tylko takie przypuszczenie. Ja się śmiałam, że mamy klatkę hańby, na której będą wystawiać archeologów, jak nie ukończą w terminie pracy – przyznaje Monika Michnik z Muzeum w Gliwicach.
Tajemnice rynku archeolodzy próbują rozgryźć od półtora miesiąca. Podobnie jak zagadki pozostawione przez tych, którzy żyli tutaj w XIII, XIV wieku. – Oni byli tacy sami jak my. Ciągle znajdujemy dowody na to. I wciąż łapiemy się, że oni myśleli tak samo, że sobie ułatwiali życie. Też kłamali, oszukiwali. Mieli coś wybudować porządnie, a było jak było. I to jest fajne i dzięki temu pokazujemy tą przeszłość – mówi Przybyłok.
Z przeszłością muszą się też zmierzyć ekipy budowlane. Bo plan robót z dbałością o znaleziska pogodzić niełatwo. – Oni muszą też mieć swój czas, żeby to wszystko raz, że odkopać, a wykopy prowadzą nie łopatami tylko kopaczkami, szpachelkami i miotełkami. A my z kolei musimy pracować, żeby zdążyć – tłumaczy Marek Brodela, kierownik robót elektrycznych.
Wszystko z bliska przypomina wielkie porządki i w efekcie pomoże zamieść historyczny bałagan.