Sprzedawcy grzybów pod lupą Państwowej Inspekcji Handlowej

Przynajmniej raz w roku na targowiskach pojawiają się pracownicy inspekcji handlowej. W tym roku w Będzinie trujących grzybów nie znaleźli. – Może to też jest jakiś dobry sygnał, że zmienia się mentalność i w końcu budzi się większa odpowiedzialność za to, co sprzedawcy oferują klientom, i będzie bezpieczniej na rynku grzybów – stwierdza Katarzyna Kielar, rzecznik prasowy Państwowej Inspekcji Handlowej.
Ale jak ostrzegają inspektorzy wyników tej kontroli nie powinno się uogólniać, więc nie zaszkodzi być czujnym. A ci, którzy na grzybach się nie znają, mogą sprzedawcę sprawdzić. Każdy powinien mieć atest, który daje gwarancję, że grzyby są jadalne. Certyfikat można zdobyć np. u Bolesława Wojewody – klasyfikatora grzybów. Aby nim zostać, najpierw musiał zdać egzamin. – Jest dwadzieścia testów – bardzo trudnych do zdania – w których mogą być dwie pomyłki, a resztę trzeba zdać, żeby zaliczyć egzamin – mówi.
Dlatego nawet osoby, które być może na grzybach dobrze się znają powinny swoją wiedzę skrupulatniej weryfikować. Bo nawet kęs może być zabójczy. – W zeszłym roku mieliśmy rodzinę czteroosobową. 15-letni chłopiec ugryzł zaledwie jeden kęs hamburgera z grzybami. Niestety to doprowadziło do niewydolności wątroby – informuje Tomasz Kłopotowski z Regionalnego Ośrodka Ostrych Zatruć w Sosnowcu.
Dlatego kiedy w pobliżu nie ma eksperta, najlepiej zamiast tych oryginalnych… wybierać grzyby bardziej znane. – Osobiście nie lubię kani, bo ma w sobie dużo tłuszczu po upieczeniu i jednak szkodzi. Ale maślaczek w jajecznicy to już co innego – przyznaje Jan Lis.
A czasem może lepiej jednak obejść się smakiem.