Świąteczne kolędowanie

Podczas Wigilii liczą się nie tylko uszka, ale i gardła. Nawet jeśli niektórym kolędnikom słoń na ucho nadepnął. – Wszystko zależy kto, gdzie i jak. Ja lubię grać z gitarą, zawsze śpiewamy kolędy rodzinnie. I możemy zacząć tak jak na Wigilię przystało czyli od “Przybieżeli do Betlejem” – mówi Mirosław Jędrowski, wokalista.
Tyle że po wigilijnej kolacji – i jest to naukowo udowodnione – 3/4 Polaków nie obawia się śpiewania kolęd. Z sondażu przygotowanego dla Informacyjnej Agencji Radiowej wynika, że najchętniej i najgłośniej śpiewamy kolędę zaczynającą się od słów “Wśród nocnej ciszy”. – Ta tradycja nie jest w zaniku ani w regresie. Widzimy, że śpiewanie kolęd to jest bardzo istotny element, który funkcjonuje w znaczącej większości polskich domów – uważa Marcin Duma z Instytutu Homo Homini.
Jednak tej tradycji przeniesionej z domu do kościoła jakoś nie słychać – skarżą się księża. – Coraz trudniej zachęcić wiernych do tego, żeby jakiś dźwięk z siebie wydali. Ja powtarzam, że kościół to nie jest filharmonia czy opera, żeby wszyscy śpiewali wysokie C i czysto oraz płynnie. Jeżeli ktoś śpiewa gorzej, może śpiewać troszeczkę ciszej, byleby śpiewał – podkreśla ks. Jarosław Kwiecień, rzecznik sosnowieckiej kurii.
Głośno czy nisko, czysto czy z lekkim fałszem – nie ważne byle by były to polskie kolędy. Tej zasady przy wigilijnym menu, także tym muzycznym, trzyma się przynajmniej Mariusz Kalaga. – Z przykrością muszę stwierdzić, że media tak nas zasypują codziennie tymi jingle bellsami i christmasami, że po prostu już nie mogę wytrzymać – przyznaje muzyk.
Nie wytrzymują też znawcy, według których śpiewanie, zwłaszcza w wydaniu domowym, nie brzmi jednak tak, jak powinno. – Kiedy u moich sąsiadów odbywają się imieniny i wszyscy śpiewają “Sto lat” na cześć solenizanta, to ja mogę powiedzieć, nie widząc tego, ile osób jest na przyjęciu, bo każdy śpiewa kompletnie innym głosem – stwierdza Bogusław Kaczyński, krytyk muzyczny. A że wszyscy bardzo chcą – wątpliwości nie ma. Ale nie wszyscy są do tego przygotowani. I nie pomagają tu lata świątecznych treningów. – Bardzo często jest tak, że śpiewamy albo za wysoko, albo za nisko, krępując się i chowając wszystko do siebie – twierdzi Magdalena Skawińska, nauczycielka śpiewu.
Jednak to nie do końca prawda. Bo nie każdy przecież musi być idealnym kolędnikiem. Jak przekonuje dyrygent Marek Gremlowski w czasie świąt to nie jakość dźwięku jest najważniejsza: – Ważna jest intencja, że śpiewa się z sercem i śpiewa Panu Bogu na chwałę. To jest ważne. Dużo ludzi ma jednak słuch, więc te kolędy wychodzą całkiem dobrze. Bo gdy o głos się rozchodzi – podczas wspólnego kolędowania wcale nie on ma największe znaczenie.