Region

Szybcy i (nie)wściekli

Kocham samochody, kocham prędkość. To jest dla mnie naprawdę świetna zabawa.  Kiedy tylko dowiedziałem się o tej imprezie wiedziałem od razu, że muszę tu być – emocjonuje się Cesar Cano, który przyjechał na Rage Race aż z Argentyny. Nie mogło zatem także zabraknąć posła, komandosa i pasjonata szybkości Jerzego Dziewulskiego. Osiemset koni mechanicznych jego samochodu robi wrażenie. – Właśnie dlatego na samochodzie widnieje napis “demolithes the quickest cars of the world” czyli demoluje wszystkie samochody świata – tłumaczy.

Wyścig Rage Race to pogoń z punktu do punktu, z miasta do miasta po ogólnodostępnych drogach. – Idea jest taka, że spotykamy się raz w roku w Warszawie, gdzie odbywa się ceremonia otwarcia oraz oklejanie aut. Tak naprawdę do dnia rozpoczęcia wyścigu nie wiemy dokąd się udajemy i jakie czekają nas zadania – mówi jeden z uczestników.

Wystartować w tej imprezie łatwo nie jest, bo Rage Race to wyścig elitarny. Na wpisowe trzeba wyłożyć kilka tysięcy złotych. Prawie drugie tyle za pasażera. A ile na samochód? Tego można się już tylko domyślać.

Największa bolączka tego samochodu to koła, które mają 22 cale przy profilu 25. Ze względu na stan naszych dróg muszę na nie naprawdę uważać. Silnik mojego auta ma pojemność 6 litrów, 12 cylindrów i posiada moc 700 koni mechanicznych. Najszybciej jechałem nim 335 km/h – mówi Piotr Krawczyk, uczestnik wyścigu. Rozwinąć taką prędkość na polskich drogach jest niezwykle trudno. Zdecydowanie łatwiej o to w podobnych wyścigach za granicą. Wie o tym dobrze Jerzy Dziewulski, który ścigał się tam już nieraz. – Startowałem z Times Sqaure, jedzie się  setkami, tysiącami kilometrów, gaz w podłogę, nie ma żadnych zasad, żadnych przepisów nic się nie liczy a jakoś zawsze pytają mnie kto zwycięża?Odpowiadam, że zawsze ten kto nie został aresztowany – mówi Dziewulski.

Ciąg dalszy artykułu poniżej

Tak naprawdę nie o prędkość jednak tutaj chodzi – mówią organizatorzy. Rage Race to przede wszystkim dobra zabawa. Wygrywa nie ten kto do mety  dojedzie pierwszy, a ten który wykona po drodze wszystkie zadania.           – Uczestnicy bądź to wykuwają pręt ze stali u kowala i to się nazywa ciągnięcie druta bądź zjeżdżają z latarni morskiej prosto na plażę. Zdarzyło się również, że odwiedzili muzeum Mickiewicza, gdzie odpowiadali na pytania z określonego zakresu wiedzy – mówi Maciej Kowalczyk, organizator wyścigu.

Na kolejne odpowiedzą pewnie gdzieś w Poznaniu. Właśnie taki kierunek obrali dziś rano. Finał za dwa dni nad Bałtykiem.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button