Tajemnica dworca kolejowego Stradom

Własna historia. Wszystko w kilku albumach. Przez lata notowane najważniejsze wydarzenia, których Zbigniew Wolniczek i jego rodzina byli świadkami. – Ja ciągle widzę tych ludzi, którzy jadą w tych wagonach. Patrzą z tych zakratowanych okien, niektórzy proszą – wspomina Wolniczek.
Właśnie bez tych i podobnych opowieści prawdopodobnie nie udałoby poznać historii okolic dworca kolejowego Stradom w Częstochowie. Prace ekshumacyjne, które miały potrwać co najmniej dwa tygodnie, zostały jednak przerwane przez ulewne deszcze. – Te doły śmierci, opróżnione wpierw ze szkieletów, zostały następnie zasypane, ponieważ straż miejska kilka razy zastała tam nieproszonych gości – wyjaśnia Augustyn Brzezina, główny specjalista IPN w Katowicach.
Do tej pory naukowcy z IPN-u mieli do dyspozycji kilkadziesiąt osób, w tym żołnierzy, bez których pomocy – ze względu na powódź – będą sobie musieli odtąd radzić. – Wszystko będzie się odbywało pod gołym niebem i nie można dopuścić, by szczątki były zalewane. To znacznie utrudni obserwację i prace przy dochodzeniu – stwierdza Jarosław Święcicki, archeolog. Dochodzeniu, które prawdopodobnie nie szybko się zakończy.
Przy dworcu kolejowym Stradom znajdują się zwłoki osób, które zmarły podczas niemieckich transportów kolejowych. – Skład pociągu zatrzymywał się właśnie na tej rampie, otwierano wagony. Osoby, które w czasie podróży utraciły życie mogły być tu zakopywane – mówi Sławomir Maślikowski z katowickiego oddziału IPN.
Na razie znaleziono tu szczątki szesnastu osób. Ale niewykluczone, że może ich być nawet dwa tysiące. Z ustaleń patomorfologów i archeologów wynika, że są to ofiary drugiej wojny światowej. – Czekamy na relacje dalszych świadków, na ich zeznania. Na dodatkowe, bardziej precyzyjne wskazania, aby bez dodatkowego naruszania gruntu można było prowadzić eksplorację – tłumaczy Święcicki. I napisać historię tego miejsca na nowo…