RegionWiadomość dnia

To jedna z najdroższych usług w lotnictwie – Pyrzowice zarabiają

Oblodzenie to ogromne zagrożenie dla lotu. Żeby je zmniejszyć potrzebni są operatorzy odladzarek. Z daleka wyglądają jak strażacy, ale oni walczą z zupełnie innymi temperaturami. – Trzeba uważać na silniki, na podmuch odrzucanego powietrza. Żeby za blisko nie podjechać tego samolotu, żeby go nie uszkodzić. I bardzo ważne jest dobranie odpowiedniej mieszanki do panujących na lotnisku warunków – tłumaczy Robert Fiutak, operator odladzarki.

Samoloty przed startem są polewane specjalnym płynem do odladzania i zabezpieczania przed ponownym zamarzaniem. Ciecz to mieszanka glikolu i gorącej wody. Choć nie ma przepisów, które zmuszałyby pilotów do tej procedury, to żaden z nich nie ryzykuje startu maszyny bez gorącej kąpieli. Zdarza się jednak, że jest zbyt zimno by odladzać. – Dzisiaj rano mieliśmy minus 27 stopni i opad śniegu. Dosyć dziwna pogoda. Natomiast w takich warunkach te płyny nie pozwalają bezpiecznie wykonać operacji – wyjaśnia Marcin Wichrowski, kierownik ds. obsługi płytowej.

Odladzanie samolotu trwa kilkanaście minut. Roztworem glikolu nie polewa się jednak całej maszyny. Zabezpiecza się najdelikatniejsze jej części – wloty do silników turbinowych samolotu. Krawędzie natarcia oraz powierzchnie nośne skrzydeł. Również elementy służące do sterowania oraz ogon samolotu.

Takie oblodzenia teoretycznie niewiele różnią się od tych dobrze znanych – na powierzchni samochodu. Pęd powietrza robi jednak swoje. – W określonych warunkach to już nie jest milimetrowy. To może być wielocentymetrowy. Ten lód może przybrać różne formy. To może być dosłownie czasami kształt prostopadle ustawionej deski przyczepionej do krawędzi natarcia – mówi Paweł Wojda, dyrektor lotniska w Pyrzowicach. Do tego wystarczy dosłownie kilka minut w powietrzu. Skrzydło przestaje spełniać swoją funkcję i maszyna zaczyna spadać. W historii światowego lotnictwa odnotowanych jest wiele katastrof, które spowodowane były przez lód.

Ciąg dalszy artykułu poniżej

Na średni pasażerski samolot wylewa się jednokrotnie do trzystu litrów płynu. To koszt kilku tysięcy złotych. Po takim zabezpieczeniu pilot ma pół godziny na start, bo przez te 30 minut mieszanka glikolu i wody jest skuteczna. Jeśli z jakiś powodów start zostanie przełożony kąpiel trzeba powtórzyć. – Jeżeli mamy takie dni jak dzisiaj, tych usług wykonujemy sporo, bo każdy samolot jest odladzany. I to w takich kwotach daje około kilkaset tysięcy złotych przychodów – mówi Artur Tomasik, prezes Górnośląskiego Towarzystwa Lotniczego S.A.

W powietrzu każda maszyna radzi już sobie sama. W tym, by lód nie pokrył skrzydeł na kilku tysiącach metrów pomagają również specjalne systemy. Na ziemi jednak ich pracy nie zastąpi żaden system.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button