Uniezależnieni od dostawców energii

Wielkimi krokami zbliża się moment, w którym dom w małym Łukowie w powiecie rybnickim zupełnie uniezależni się od dostawców energii. – Prąd z dużego wiatraka, będzie zasilał mały wiatraczek, który też będzie się kręcił– tłumaczy Henryk Męciński, ma przydomową elektrownię wiatrową. Zabawne, ale to właśnie drewniana konstrukcja zainspirowała pana Henryka do pójścia dalej, a właściwie wyżej. Przydomową elektrownię ma od miesiąca. Jej główne zadanie to dostarczenie energii potrzebnej do obsługi pompy ciepła. Prawdziwym testem będzie zima. – Tej energii trzeba dużo więcej niż teraz w okresie letnim. Ale jak na razie to tej energii wystarcza na tyle, żeby te wszystkie odbiorniki w domu zaopatrzyć w prąd – mówi Henryk Męciński.
Jeśli wiatr ma akurat wolne, wówczas wspomagają go baterie słoneczne. Pełna współpraca na zewnątrz, której efekty widoczne są wewnątrz. – Prąd z turbiny doprowadzony jest do nieruchomości klienta do kontrolera cyfrowego – wyjaśnia Marcin Żebrowski, www.domowe-elektrownie.pl. Z niego kablami płynie do akumulatorów, a potem do urządzenia zwanego przetwornicą. – Przetwarza napięcie ze stałego na zmienne 230 volt, którego używamy w domu – tłumaczy Marcin Żebrowski. Niby proste, ale co będzie, jeśli wiatr zbuntuje się na dłużej? – Generatory tak naprawdę zapewniają pracę już od 2,5-3 metrów na sekundę. Także tak naprawdę to jest podmuch i jest to siła, która wystarcza do rozpędzenia, już do produkowania energii elektrycznej – mówi Marcin Żebrowski.
Uczciwie trzeba jednak przyznać, że nie każde miejsce nadaje się do postawienia wiatraków i nie każda inwestycja zwróci się w ciągu obiecanych trzech do pięciu lat. A do zwrotu jest od 20 do nawet 100 tys. złotych w zależności od mocy elektrowni.
O tym, że wydane pieniądze nie przeminą z wiatrem przekonuje Roman Klyta. Pod Częstochową już od 4 lat czerpie prąd w ten właśnie sposób. Zapowiada, że to nie koniec. – Jest miejsce, przygotowane wszystko jest na drugi wiatrak, z tym, że fundusze nie pozwalają – mówi.
To rzeczywiście problem. O ile duże firmy na duże farmy mogą liczyć na wsparcie z funduszy centralnych, o tyle elektrownie w skali mikro już nie. – Chcemy w ten sposób współpracować z wojewódzkimi funduszami ochrony środowiska i gospodarki wodnej, by one właśnie na własnym regionie działania mogły dofinansować mniejsze przedsięwzięcia – mówi Witold Maziarz, rzecznik prasowy NFOŚiGW.
Wsparcia nie zawsze jednak trzeba szukać daleko. Czasem wystarczy zapytać w swojej gminie. – Jeszcze żaden wniosek do katowickiego magistratu w tej sprawie nie wpłynął, ale jeśliby wpłynął, to mieszkaniec ma szansę na dofinansowanie w wysokości do 6 tys. złotych – informuje Jakub Jarząbek, UM w Katowicach.
Jeszcze inna opcja, to wykonanie wiatraka samemu. Ale to już wyższa szkoda jazdy dostępna dla zawodowców. Trzeba mieć wiatr, do tego wiedzę i umiejętności. Wtedy nawet na dachu w centrum miasta mogą zawiać przychylne wiatry. – Tworzą się takie strugi pomiędzy wieżowcami, także jest to dosyć specyficzne miejsce. Może nie komfortowe i nie reprezentatywne dla całej tej małej energetyki wiatrowej – stwierdza dr inż. Artur Polak, Komel, Laboratorium Maszyn Elektrycznych.
Bo znacznie bardziej komfortowe są przestrzenie otwarte. Przy okazji takie inicjatywy szybko odbijają się szerokim echem. – Z ciekawości przystają ci, którzy jadą tutaj drogą, patrzą, zaglądają, wręcz dziwią się, bo niektórzy nie widzieli jeszcze czegoś takiego – mówi Henryk Męciński, ma przydomową elektrownię wiatrową. Rzeczywiście, ten biznes dopiero w Polsce startuje. O tym czy odniesie sukces, w dużej mierze zadecyduje wiatr. Ten pomyślny.