Walczyli o tytuł najszybszego kelnera

Dzieliły ich sekundy. Jednak na ostatniej prostej Mateusz Wołkowski przegrał wszystko. – Bardzo boli, ponieważ jakieś dwa kroki mi zabrakło, żeby cieszyć się wygraną – mówi.
Do starcia o tytuł najszybszego z kelnerów stanęły w Wiśle 24 osoby. 2 szklanki, 2 butelki i do pokonania 2 kilometry. Dopingu u żadnego z zawodników nie stwierdzono, ale nie wszyscy grali fair play. – Na początku jedna koleżanka przypadkiem mnie szturchnęła. Niestety, szklanka mi się przewróciła i cała woda mi się wylała – stwierdza Kamila Sygnecka, która na mecie pojawiła się jako jedna z ostatnich.
Ci z kelnerów, którzy kolejny raz startowali w biegu, zdradzają, że sekret tkwi w przyjęciu odpowiedniej pozycji. – Trzeba być delikatnie przechylonym, nogi delikatnie ugięte, żeby to nie falowało, bo idąc po takiej powierzchni wszystko lata wokół tych szklanek – tłumaczy Michał Kalisz, uczestnik biegu.
Jury oceniało nie tylko czas, ale i to, ile wody ubyło po drodze. Grzegorz Górnik, który od lat szkoli kelnerów przyznaje, że w tym fachu liczą się nie tylko zręczność, ale i urok osobisty. – Jeśli jest Pani w restauracji to kelner powinien panią urzec swoimi umiejętnościami, swoim zachowaniem i dotarciem uczuciowym do Pani konwersacją, nawet spojrzeniem – uważa.
Justyna Jochacy, zwyciężczyni zawodów przyznaje, że zanim stanęła na podium godzinami ćwiczyła slalomy. – Chodziłyśmy po schodach, miałyśmy obuwie na niewielkim obcasie. No, było trudno i trochę wody nam się powylewało – mówi.
Wyścig z czasem to kelnerska codzienność. I tylko trening może sprawić, że straty będą mniejsze.