Wszystkie dzieci nasze są?

Strasznych metod wychowawczych używają niektórzy nauczyciele z domu dziecka w Orzeszu. To nie jedyny sposób, aby zapanować nad wychowankami. – Najczęściej to robią chłopakom, to znaczy osobom takim od pięciu do dziesięciu lat. Na przykład jak rozmawiają w nocy, to je zamykają do piwnicy. Bo nie potrafią sobie z nimi inaczej poradzić – opowiada Wiktoria. Wiktoria nie chce pokazywać twarzy. Bo w przeciwieństwie do pozostałych trzech dziewczyn, które zdecydowały się mówić nadal jest wychowanką domu dziecka w Orzeszu. Domu, w którym jak mówią przede wszystkim brakuje ciepła, zrozumienia i zaufania. – Dzieci są szarpane, bite. Przemocą i fizyczną i psychiczną traktowane – mówi Sylwia Oleksy, była wychowanka domu dziecka w Orzeszu.
O tym nie wiedziała dyrektorka placówki. Jak dziś przekonywała dzieci na nic się nie skarżyły. – Spotkaliśmy się w jadalni z wychowankami i usłyszłam kilka zarzutów w stosunku do wychowawców pracujących tutaj. Jednym z takich dosyć dla mnie drastycznych było zamknięcie dzieci w piwnicy – relacjonuje Agnieszka Kuchna, dyrektorka Domu Dziecka w Orzeszu. Zamykanie w piwnicy to tylko jedna z metod wychowawczych o jakiej mówią dzieci. O wszystkich złych praktykach prawdopodobnie zawiadomiona zostanie prokuratura. – Jest dużo takich sytuacji, ale najbardziej pamiętam tą, która się wydarzyła w niedzielę. Jak mnie pan Adam wyrzucił za drzwi, wyszarpał jakby nie mógł normalnie powiedzieć żebym wyszła, tylko musiał mnie po prostu wyrzucić – opowiada Wiktoria.
Jedynym wychowawcą, któremu ufały był Tomasz Data. W bidulu nie pracuje już od dawna. Podobno dlatego, że był nadopiekuńczy. – Najbardziej mnie boli, że te dzieciaki doświadczają czegoś takiego czego doświadczyły w domu i, że jak stąd wyjdą to nie będą umiały sobie poradzić w swoim przyszłym życiu. A do tego czasu będą musiały radzić sobie z fatalnymi warunkami panującymi w domu. Grzyb, brud i fatalny stan techniczny budynku – w takich warunkach mieszkają dzieci.
W oknach nie ma klamek, bo podobno tak jest bezpieczniej. Po raz pierwszy dziewczyny zgłosiły się o pomoc prawie półtora roku temu. W starostwie przyjął je Henryk Zawiszowski. Ale jak twierdzi wtedy nie było mowy o przemocy wobec dzieci. – Od tego momentu, jak rozmawialiśmy z tymi dziewczynami to żadna skarga do nas do starostwa, ani do PCPR-u nie dotarła. Także dla nas jest to wielkie zdziwienie – komentuje Henryk Zawiszowski, Starostwo Powiatowe w Mikołowie.
Wielkie zdziwienie i wielkie nadzieje. Na to, że dom dziecka będzie wreszcie prawdziwym domem.