RegionWiadomość dnia

Zakład Opiekuńczo-Leczniczy w Świętochłowicach uratowany! Pacjenci będą mieli zapewnioną opiekę

Pani Władysława jeszcze dwa tygodnie temu była pewna, że będzie musiała szukać nowego domu. Zakład Opiekuńczo-Leczniczy w Świętochłowicach, w którym przebywa, stracił część kontraktu. Zabrakło pieniędzy na pobyt dla kilkudziesięciu osób. – Gdzie bym się tułała? Kaleka o dwóch kulach, już nie jestem do chodu. Mogę wyjść na podwórko pod domem. Kwiatki mam w oknie. Bardzo jestem zadowolona, córka jest zadowolona, wnuk jest zadowolony, że jestem tu – mówi Władysława Bacharz, pensjonariuszka Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego. I raczej pozostanie, bo choć trwają negocjacje z Narodowym Funduszem Zdrowia, to raczej znajdą się pieniądze potrzebne na utrzymanie podopiecznych. – Myślę, że w najbliższych dniach – może 2-3 tygodniach – rozmowy powinny znaleźć szczęśliwy finał i będziemy mogli podpisać kontakt – zapowiada Dariusz Skłodowski, prezes Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego.

 

Droga do finału była tu bardzo nerwowa. – Pacjenci byli podminowani, generalnie wszyscy byli zmartwieni tym, że będą musieli z ostatnim dniem czerwca opuścić zakład. Nas też ogarniał smutek, ponieważ ci pacjenci są związani z nami – mówi Anna Pisany-Syska, kierownik Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego.

 

Ciąg dalszy artykułu poniżej

Z pacjentami cieszą się ich rodziny, bo nie łatwo znaleźć odpowiednie miejsce w zakładzie opiekuńczym, a jeszcze trudniej przekonać do przeprowadzki najbliższych. – Szukałam różnych ośrodków. Może ten ośrodek nie jest tak reprezentacyjny jak inne, które widzieliśmy, ale rzeczywiście atmosfera jest tu bardzo miła – podkreśla Marianna Pastelnak, córka pensjonariuszki Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego.

 

Narodowy Fundusz próbował ją ratować samodzielnie, szukając miejsc w innych domach opieki dla pacjentów ze Świętochłowic. Karkołomna operacja przeniesienia ich w ciągu kilku dni do Chorzowa była jednak – przynajmniej dla rodzin – nie do przyjęcia.

Podobnych przypadków w województwie śląskim jest więcej. Nie wszystkie zakończyły się szczęśliwym finałem. Szczególnie trudną sytuację ma Caritas Archidiecezji Gliwickiej, która straciła kontrakt na opiekę domową. – W niejednym wypadku nasze pielęgniarki mają klucze do ich mieszkań, a osoby te są spokojne – wiedzą, że ze strony naszego pracownika żadna krzywda ich nie spotka. Na nas urywa się to wszystko 30 czerwca i dzieje wielka krzywda – mówi ks. prałat Rudolf Badura, dyrektor Caritasu Archidiecezji w Gliwicach.

 

W Gliwicach nie pozostawiono pacjentów bez opieki, chociaż pozbawiona jest ona wsparcia NFZ. Wszyscy liczą tu na zmianę decyzji funduszu. – Zgodnie z tą procedurą mamy prawo do wystąpienia z wnioskiem o ponowne rozpatrzenie sprawy. Właśnie pracuję nad tym wnioskiem i zbieramy informacje z terenu, jak to wygląda z przejmowaniem opieki. Te informacje staramy się uwzględnić w tym wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy – informuje Ewa Musielok-Weis, pielęgniarka naczelna Caritas Diecezji Gliwickiej.

 

W województwie jest ok. 9000 osób obłożnie chorych. Podpisanie nowego kontraktu to przywilej, którego w ostatnim konkursie dostąpiło niewiele firm. Jest ich obecnie pięć, do niedawna było 14. – Jest to nowe rozdanie. Coraz więcej chętnych chce brać udział  po prostu w postępowaniach konkursowych, skoro to jest 80 mln sama pielęgniarska opieka długoterminowa, bo nie mówię o zakładach opiekuńczo-leczniczych, czy ośrodkach stacjonarnych. Jest o co walczyć – stwierdza Małgorzata Doros, rzecznik prasowy śląskiego oddziału NFZ. Dlatego nie wszyscy składają broń. Gliwicka Caritas na opiekę domową będzie musiała wydać 800 tysięcy złotych rocznie, nie wszyscy jej podopieczni mogą trafić do nowych opiekunów. Caritas będzie pomagał, jak długo się da. Ale bez wsparcia będą oni zdani sami na siebie.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button