Związki zawodowe w świętochłowickim magistracie

Choć służbowych samochodów na parkingu przed Urzędem Miasta w Świętochłowicach nie ma, wbrew zapowiedziom, do stolicy dziś nie pojechały. Nie tylko z powodu choroby kierowców. – Nie pojechaliśmy osobiście, bo uważamy, że w gminie jest tyle pracy, że uważamy, że trzeba po prostu pracować. Natomiast wczoraj odbyliśmy rozmowę z panem wicewojewodą i prawnikami – tłumaczy Urszula Gniełka, zastępca prezydenta Świętochłowic. Do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji trafiła już prośba o ekspertyzę prawną, od której zależy, kto tutaj będzie rządził. – Zostanie złożony formalny wniosek o wyznaczenie tej osoby pełniącej funkcję, albo wojewoda uzna, że mimo tych wątpliwości i braków formalnych w działaniach prezydenta, jednak pani Gniełka może pełnić funkcję pierwszego zastępcy – wyjaśnia Iwona Andruszkiewicz, Wydział Nadzoru Prawnego Śl. UW.
Kiedy wojewoda będzie mógł podjąć ostateczne decyzje dotyczące dalszych losów Świętochłowic – nie wiadomo. – Poprosiliśmy o opinię Rządowe Centrum Legislacji. Jak dostaniemy taką opinię, to oczywiście przekażemy ją wojewodzie śląskiemu. Nie chciałabym w tym momencie podawać konkretnej daty. Myślę, że to jest kwestia kilkunastu dni – informuje Małgorzata Woźniak, rzecznik MSWiA. Za to jutro odbędzie się pierwsze spotkanie założonego w zeszłym tygodniu Związku Zawodowego Solidarność Pracowników Urzędu Miejskiego. – Omówimy jakie kroki będziemy podejmować dalej. Przed nami jest wybór przewodniczącego, zarządu związków i oczywiście nabór członków – wymienia Janusz Kalafarski, współzałożyciel związków zawodowych.
Na razie wśród założycieli prym wiodą wyżsi rangą urzędnicy. Rzecznik urzędu Roman Penkała twierdzi, że reaktywacja związków może wyjść tylko na dobre. – Będzie to na pewno z korzyścią i dla pracowników, i dla pracodawcy, bo wtedy ma w wypadku uzgodnienia pewnych stanowisk większy mandat do realizacji tych działań. W związku z tym, że to jest uzgodnione z przedstawicielami załogi, a nie zawsze tak bywało. Specjalistów od samorządów takie argumenty jednak nie przekonują. Załoga bez kapitana po prostu boi się przyszłości – twierdzi dr Tomasz Słupik. – Jest to działanie czysto instrumentalne, czysto koniunkturalne. Jest to jakby ochrona swoich własnych interesów w sytuacji, kiedy one mogą być potencjalnie zagrożone.
Choć zagrożenie, przynajmniej na razie, jest potencjalne – realne obawy o przyszłość związkowe “plecy” z pewnością zmniejszą.