Zwierzęcy dramat w Będzinie

Kilkanaście psów i szczeniąt zamkniętych w brudzie i smrodzie. To tylko część “zwierzęcego azylu”, jaki stworzyła znana będzińska wróżka. Pierwsze sygnały, że coś złego dzieje się w tym miejscu fundacja SOS Dla Zwierząt otrzymała blisko rok temu. – W niewielkich klatkach, w tych mrozach trzymane są psy, jeden z zaawansowaną chorobą nowotworową, są też kozy, które nie wychodzą na światło dzienne w zimie, a w piwnicach są mioty szczeniąt pogryzione przez szczury – mówi Aneta Motak z Fundacji SOS Dla Zwierząt.
W klatce wielkości metr na metr pies z nowotworem zamknięty był przez blisko dwa lata. Właścicielka posesji nie widzi w tym nic złego. – Tak jak widzicie, tłuścioszki, cieszą się wolnością, nie jest tak źle, a do bramki to tylko są wysłani po to, że muszą poczekać na mnie aż ja się troszkę wykuruję, bo ja muszę sobie tam posprzątać – mówi wróżka Teresa, właścicielka posesji. Jednak wolnością cieszą się tylko te psy, którym udaje się wydostać z piwnic i pozamykanych pokoi. Często są poranione. Niebadane, nieszczepione żyją w zamkniętym azylu wróżki Teresy.
Pracownicy fundacji widzieli już wiele. Ale jak mówią – w to co zobaczyli dziś – trudno jest nawet im samym uwierzyć. – Zwierzęta trzymane w piwnicach, komórkach, koza na ponad metrowej warstwie gnoju, to jest po prostu nie do pomyślenia. Zwierzęta rozmnażają między sobą. Osoba, która jest inteligentna tak nie postępuje, dla mnie to jest po prostu, coś na co brak mi słów – przyznaje Jarosław Motak z Fundacji SOS Dla Zwierząt. Słów zabrakło również powiatowemu lekarzowi weterynarii. – Przeraża mnie to. Jestem wstrząśnięty, jak takie rzeczy widzę – wyznaje Andrzej Biernacki, zastępca powiatowego lekarza weterynarii.
Właścicielka posesji, wróżka Teresa, do zaniedbania zwierząt się nie przyznaje. Jak mówi, psom nic złego się nie dzieje i wcale nie są głodne.
Pracownicy fundacji dostali dziś zielone światło do zabrania wszystkich zwierząt. Nie obyło się bez teatralnych scen. Zdaniem członków fundacji szokują nie tylko warunki, w jakich zwierzęta trzymała wróżka, ale również obojętność na to wszystko – wszystkich wokół. – Dla nas jest to sytuacja kuriozalna, centrum miasta, bliskie sąsiedztwo kościoła, domu parafialnego i w tym wszystkim średniowiecze, pomijam aspekt wróżki, do której przyjeżdżają dziesiątki ludzi. Nikt tego nie widzi, bo nie chce widzieć – uważa Aneta Motak.
Teraz psy są już w dobrych rękach. W fundacji czekać będą na adopcję i nowy, lepszy dom.